A jeszcze nic nie załatwione - Wojciech Bieńko
Autorka recenzji: Magdalena Wardęcka
U kresu świata
„Literatura dla ludzi o mocnych nerwach” - takim zdaniem sygnowana jest książka, tudzież zbiór kilku różnych opowiadań pod tytułem „A jeszcze nic nie załatwione”. Od razu powiem, że słowa te są dość mocno przesadzone, bo choć lektura ta jest dziełem osobliwym, łączącym w sobie wiele skrajnych tematów, to do tradycyjnego pojmowania słów "szok" czy "strach" raczej jej daleko.
Trudno jednoznacznie zdefiniować ten zbiór. Autor snuje refleksje wokół matematyki, filozofii, teatru, istnienia i nieistnienia, miłości, śmierci – taką notka możemy wyczytać na odwrocie książki i jest ona zgodna z prawdą.
„Nigdy i nigdzie” to najdłuższe opowiadanie z trzech zamieszczonych w książce. Koniec świata dotarł do Warszawy. Akcja historii rozgrywa się w bliżej nieokreślonej przyszłości, która stoi przed widmem zagłady. Świat po uderzeniu asteroidy już prawie nie istnieje, Polska zachowała się tylko w połowicznej części i mimo nadziei na odbudowanie tego, co zostało - postapokaliptyczna codzienność pomału umiera wraz z kończącym się pożywieniem i wodą. Nie jest to jednak opowieść stricte z gatunku post-apo, choć jest istotnym dla niej tłem. Autor rozwodzi się w niej nad kondycją człowieka w obliczu walącego się świata. Zwraca jednak uwagę na kwestie wiedzy i sztuki, której mimo życia w zgliszczach nie może zabraknąć. Teatr daje ludziom poczucie pozornej normalności. Teatr, jak i całe scenograficzne tło opowiadania jest tu pewną metaforą, przez którą Wojciech Bieńko zmusza czytelnika do zastanowienia się nad egzystencją czy istotą człowieczeństwa.
Pierwiastek „spraw ostatecznych” zawarty jest także w dwóch kolejnych opowiadaniach „Ty jesteś noc” i tytułowym „A jeszcze nic nie załatwione”. Ciężko określić jednolity zarys fabularny, gdyż opowiadania te łączą różne wątki: miłosne, matematyczne, filozoficzne, itp. Czasem niestety miałam wrażenie, że autor trochę bredzi i chce zawrzeć zbyt wiele ważnych dla niego tematów w jednym opowiadaniu. Odczuwało się po prostu przesyt wątków, do tego stopnia, że stawały się one po prostu niezrozumiałe. Przyznam, że przynajmniej dla mnie nie wszystko w tej książce było oczywiste, wytłumaczalne. Pewnie takie miało być, ale momentami taki zabieg odbierał przyjemność z lektury, bo ta mnogość wątków, natłok treści gubiły niekiedy pierwotny sens.
Co ważne i wartościowe - w tej lekturze Wojciech Bieńko chce zmusić czytelnika do zastanowienia się nad istotnymi sprawami, które w jego otoczce świata u kresu zagłady nabierają innego znaczenia. Chce, żeby czytelnik zwracał uwagę na słowa i ukryte przekazy, ale te muszą niestety często przebijać się przez zawiłą treść.
Autor przez zastosowanie posapokaliptycznej konwencji zastanawia się nad sensem istnienia. W trzech napisanych przez siebie opowiadaniach umieszcza swoje egzystencjalne rozważania. Nie jest to książka oczywista i łatwa w odbiorze. Wymagająca lektura dla wymagającego czytelnika.