Stuhrowie. Historie rodzinne
Po autobiografii Mrożka sięgam po historię rodzinną Stuhrów. W odróżnieniu od Baltazara, książka spisana ręką Jerzego Stuhra skupia się na wszystkich najbliższych członkach rodziny, a najmniej na sobie. „To dla nich i ich dzieci rekonstruowałem historię naszej rodziny, czasami posiłkując się tylko domniemaniami wynikającymi z suchych dokumentów zachowanych w archiwum domowym” (7).
Autor rozpoczyna swą opowieść od daty 9 czerwca 1879 r. Wtedy to właśnie jego prababka Anna, Austriaczka, wyszła za mąż za Leopolda Stuhra. Odtąd ich wnuk cierpliwie tropi ślady związane z życiem pradziadków. Odnajdzie je we wspomnieniach zamkniętych w diariuszach, w archiwalnych księgach bibliotecznych, ale i też w samych ludziach.
Dowie się, że tuż po ślubie pradziadkowie postanowili zamieszkać w Krakowie. Otworzyli tam piękną restaurację, przyjmowali gości, jak i sami bywali w środowisku. Zaprzyjaźnili się m.in. z rodziną Iglickich, z której pochodzić będzie przyszła babka Jerzego Stuhra – Mania.
Niestety, świetny rozwój obu rodzinnych firm nie będzie trwał długo. Wielki kryzys światowy, złe zarządzanie oraz niesnaski rodzinne doprowadzą do upadku tychże majątków. „Nigdy nie przykładałem wagi do spraw materialnych. Wyniosłem to z domu, bo jak wszystko straciliśmy, kamienicę jednego pradziadka, fabrykę drugiego, to realną postawą była filozofia mojego ojca, któremu przestało na tym zależeć” (248) – wyzna autor.
Dalej opowieść Jerzego rozciąga się na lata wojenne. Poznamy wówczas synów Anny i Leopolda: Rudolfa, Oskara i Leopolda (dziadka Jerzego). Tenże Leopold poprosi o rękę Marię Iglicką, z którą to będzie mieć jedynego syna: Tadeusza Stuhra (ojca Jerzego).
Oprócz pięknie spisanej opowieści, okraszonej suto rodzinnymi anegdotami, autor da nam również wgląd w pisany potajemnie dziennik Oskara, stanowiący niezwykły zapis „odłamków historii”, którymi został poraniony w czasie wojny. Dowiadujemy się z niego, że w czasie drugiej wojny światowej Oskar Stuhr trafił z pierwszymi transportami do Wiśnicza. Stamtąd w bydlęcym wagonie – do Oświęcimia. Stryj autora opisze tamten czas z perspektywy ofiary – często upokarzanej i torturowanej, głodzonej i przerażonej. „Ciało zbite i stłuczone zamieniało się w jedną ciemnozieloną zgniłą masę. Widziało się przez kilka dni te czołgające się do studni szkielety, obmywające z ostatnim wysiłkiem swe krwawe, brudne rany, a zazwyczaj kończące swój okropny żywot pod płotem obozu” (121). Spędził w obozie 278 dni. Od zagłady uratował go ślub z Elsą, Niemką, która szybko od niego uciekła. Z dziennika dowiemy się również, że Oskar, podobnie jak inni więźniowie o niemiecko brzmiącym nazwisku, miał szansę na szybkie opuszczenie obozu. Musiał jednak podpisać listę, potwierdzającą jego niemieckie obywatelstwo. Wraz z innymi więźniami uznał, że wojna szybko się skończy a lista pozostanie, że stracą wszystko. „To nie było żadne bohaterstwo, tylko chłodna kalkulacja” (120). Ostatecznie oświadczyli więc Hössowi, że listy nie podpiszą.
Śmierć dopadnie Oskara tuż po Leopoldzie w 1962 r., a wdowa po nim, Masia, jeszcze trzykrotnie wyjdzie za mąż, kierując się swą życiową filozofią, że kobieta bez mężczyzny nic nie znaczy.
Następnie autor wgryzie się w czas powojenny, w rozwijającą się karierę aktorską, w stabilizację rodzinną, jaką da mu żona Barbra. Najważniejsze dla niego są pośród tego zgiełku spraw artystycznych cisza samotności i „to zakotwiczenie w rodzinie, które nadaje sens całej gonitwie dnia codziennego. Bo tak naprawdę dopiero przełożenie naszych sukcesów na radość, jaką sprawiamy najbliższym, tworzy prawdziwą wartość naszych osiągnięć” (193).
Książka Jerzego Stuhra, wzbogacona o zdjęcia z rodzinnego albumu, z pewnością nas pochłonie. Natomiast historia Oskara w nas wrośnie. Na dobre. Kto się zatem nie boi zarosnąć czyimś bluszczem przeżyć – niechaj czyta!
Irmina Kosmala