Kroniki beskidzkie i światowe - Andrzej Stasiuk
Autorka recenzji: Irmina Kosmala
Demony tęsknot
Przygoda, pasja, spełnienie? Wszystko to odnajdziemy za każdym razem, zagłębiając się w Stasiukową prozę. W zasadzie to nie tyle się w niej zagłębiamy, ile wtapiamy się w te dalekowschodnie pejzaże niczym owad w bursztyn. One potem długo jeszcze są w nas, a my w nich. Bo taka jest prawda: proza autora „Jadąc do Babadag” nie potrafi tak szybko nas od siebie uwolnić. Śmiało i chętnie zawłaszcza więc emocjonalno-mentalne przestrzenie zachłannego nowych wrażeń czytelnika na dłużej.
Tym razem autor „Kronik beskidzkich i światowych” zabierze nas pod granicę mongolsko-kazachską, do Czyty, na Ukrainę czy do Kirgistanu. Za każdym razem będą to miejsca zapomniane, trudno dostępne, dzikie. Łatwo się zgubić na tym bezludziu, gdzie wszelkie mapy i gps-y gubią trop. Błądzi się więc po nich długo, poszukując czegoś i nieoczekiwanie znajdując.
Najnowsza książka Andrzeja Stasiuka to zbiór siedemdziesięciu sześciu felietonów, jak podaje wydawca, publikowanych w latach 2013-2018 na łamach „Tygodnika Powszechnego”. Jednak dla mnie to po prostu śmiały diariusz przygody, pisany dość nierówną, ale wciągającą prozą – w zależności o jaki temat się „potyka”, czy też jaki „porusza”.
Autor „Grochowa” potyka się o tematy związane z krajem, miesięcznicami smoleńskimi, budowlami kościelnymi czy wszechobecnymi konsumeryzmem i popkulturą, które coraz śmielej atakują nas i niczym złośliwy rak toczą. Porusza z kolei, gdy patrzy na Mareszkę z okna swojego domu, czy też, gdy udaje się w najdalsze zakamarki wschodniego świata, by poznać i zrozumieć jego jestestwo, a przy okazji siebie, dlaczego całe życie po tym bezkresie błądzi.
I jeszcze, gdy zasiada przy ogniu – wówczas teksty gubią prozatorki rytm, stając się na chwilę poetyckimi minitraktatami o szczęściu i przemijaniu.
Urzec mogą nas również teksty opowiadające o własnych odczuciach autora dotyczących przeczytanych książek – Gombrowicza czy Topola. Nie zapomnę również fragmentu, w którym autor interpretuje zdjęcie Gombrowicza spozierającego przez odwróconą lornetkę. W Stasiukowym odczuciu to niechybnie jawna oznaka dystansu lub obrzydzenia do świata. Według mnie z kolei to pokazanie, że na wszystko patrzę w przeciwny sposób niż inni. I że widzę więcej, bo bliżej. Widzę zatem człowieka z jego najdrobniejszymi niuansami - w przeciwieństwie do innych, którzy patrząc w dal ,sycą oczy pozorem szerszego oglądu.
Zaletą prozy Stasiuka jest to, że opisuje jego świat z obu perspektyw – z bliska i daleka, z zachwytem i rozczarowaniem, z humorem i powagą, z czułością i drwiną.