Nie ma - Mariusz Szczygieł

Nie ma 2019.jpg

Autor recenzji: Tomasz Wojewoda

 

BIOGRAFIA NIEISTNIENIA


U podstaw „Nie ma” leży na nowo uświadomiona sobie przez autora po czterdziestce świadomość nieuchronności śmierci. „Po czterdziestce odkryłem, że nie jestem nieśmiertelny, musiałem coś z tym zrobić” – to stwierdzenie Mariusza Szczygła wydaje mi się odwrotnością zdania Baudelaire’a, który przed jedną ze swoich prób samobójczych pozostawił kartkę, na której napisane było: „Zabijam się, ponieważ czuję, że jestem nieśmiertelny”. Świadomość własnej śmierci, ale i śmierci wielu osób wokół – „kiedy dostaję taką wiadomość, myślę: «Oto kolejna osoba będzie u mnie mieszkała»”. To jest rzecz o śmierci, tęsknocie, braku, pustce i nieistnieniu, ale wobec awersji autora do używania zbyt górnolotnych pojęć – jest to książka o NIE MA. Pamiętam również, jak Mariusz Szczygieł w jednym z wywiadów powiedział, że „po pięćdziesiątce wszystko łączy się ze wszystkim, a świat staje się jednością”. Co prawda Szczygieł w „Nie ma” przyznaje się, że nie jest szczególnie gorliwym czytelnikiem poezji, ale może właśnie tu istnieje jakieś pokrewieństwo między reporterem a poetą – obydwaj muszą się zestarzeć, aby osiągnąć pełnię wyrazu. Może młody reporter, podobnie jak młody poeta, żyje w przekonaniu o swojej misji drwala, a tak naprawdę ciągle jeszcze struga zapałki?


Spotkałem się z co najmniej kilkoma reakcjami czytelników, którzy po dopiero co skończonej lekturze „Nie ma”, stwierdzili, że nie tego się po najnowszej książce Mariusza Szczygła spodziewali. Ja za to dokładnie odwrotnie – spodziewałem właśnie czegoś takiego. Literackich transgresji na przestrzeni tekstu reportażowego, uwolnienia narracji z ciasnych niekiedy ram prawdy. Tekstom zamieszczonym w „Nie ma” bliżej raczej do „opowiadań faktu”. Należy jednak zaznaczyć, że naginanie ram prawdy nie jest u Szczygła równoznaczne z konstruowaniem reportażu z przypuszczeń czy zmyśleń. Już w pierwszym zdaniu książki autor zaznacza: „W tej książce nic nie jest zmyślone. Gdybym zmyślał, byłaby o wiele ciekawsza”. Poprzednia książka Mariusza Szczygła nosiła tytuł „Projekt: prawda” – „Nie ma” nie jest bynajmniej początkiem „Projektu postprawda”.


„Reportaż to nieumiejętność przeżycia własnego doświadczenia egzystencjalnego za pomocą fikcji” – pisze autor w jednym z najkrótszych tekstów w książce. Szczygieł stworzył rzecz tak bezpretensjonalną, szczerą, stonowaną i kameralną. Rzecz, nie da się ukryć, będącą w wielu miejscach również poważnym rozliczeniem autora z samym sobą, ze swoją naturą. Skoro nie jest możliwe przeżycie doświadczenia egzystencjalnego za pomocą fikcji, to może dlatego Mariusz Szczygieł kilkakrotnie czyni z siebie bohatera swoich reportaży? „Nie ma” jest książką bardzo osobistą, momentami wręcz intymną. W ten sposób Szczygłowi udała się rzecz niesłychanie ważna – uwolnienie reportażu od ciężaru społecznej służebności. Mimo wszystko mam nadzieję, że przyjdzie taki dzień, w którym Mariusz Szczygieł zdecyduje się spróbować swoich sił w literaturze pięknej. Skoro jego mistrzyni, Hanna Krall, zdobyła się na coś podobnego, publikując ostatnio zbiór dramatów, w których przeniosła bohaterów swoich reportaży w wymiar sceniczny, to dlaczego by nie autor „Zrób sobie raj”?


Hanna Krall jest bohaterką – jednego z najkrótszych, dwuzdaniowego tekstu w „Nie ma”: „-Wszystko musi mieć swoją formę, swój rytm, panie Mariuszu. Zwłaszcza nieobecność”. Te dwa zdania wydają mi się w ogóle najważniejszymi w książce, jako że określają jej ideę. Z otchłani mojej (nie)pamięci wyłania się teraz francuski filozof i poeta Henri Meschonnic ze swoją, zaczerpniętą od Émile’a Benveniste’a teorią „rytm-sens-podmiot”. Ten sam Meschonnic rozwijał też niegdyś koncepcję pierwiastków duchowych. Nie wiem, czy słusznie, ale myślę, że te dwie teorie pasują w tym miejscu jak ulał. „Nie ma” jest bowiem czymś więcej niż tylko brikolażem literackim, ale przede wszystkim duchowym.


Książka „Nie ma” jest. Jest również bardzo ładnym i zmyślnie skonstruowanym przedmiotem, który jest zwieńczony znakomitym w mojej opinii obrazem Michała Mroczki – pochodzącego z Podkarpacia artysty malarza. Obraz ten, przedstawiający spadochroniarzy, jest, by oddać głos Szczygłowi, egzemplifikacją zdania Marii Janion o tym, że „żyjąc tracimy życie”. Wymowna jest nawet biała obwoluta z wyciętym w niej okręgiem – można ją z powodzeniem zdjąć z książki i pustkę po spadochroniarzach wypełnić swoją osobistą pustką, na przykład zdjęciem osoby, której już nie ma.


W „Nie ma” znajdziemy teksty wielkie i ważne. Jak na przykład reportaż „Czytanie ścian” o czeskiej poetce Violi Fischerovej, „Jerzy Szczygieł w Pradze” – o ojcu autora, kolekcjonującym wspomnienia wobec słabnącego wzroku, „Nieznajomy wróg jakiś” – o siostrach Woźnickich, który zaczyna się jak apologia dynastii Kaczyńskich, by później przeistoczyć się w opowieść o polskich fobiach i naturze bliźniąt. Czy mój chyba ulubiony reportaż, swoją formą właściwie już przypominający esej „Wybuch bomby czasu” – opowiadający o budapesztańskim sklepie z rzeczami po umarłych. Są też teksty lżejszego kalibru, aż chciałoby się powiedzieć drugorzędne, ale byłoby to stwierdzenie krzywdzące i nie w tym rzecz. Są to teksty komplementarne, uzupełniające patchworkową opowieść i sprawiające, że „Nie ma” jest tym, czym jest. Najprościej byłoby porównać książkę Szczygła do zaczerpniętego z fonografii terminu „album koncepcyjny”. Tym właśnie w swojej istocie jest „Nie ma” – literacko-duchowym brikolażem, misternie, z pozornie niepasujących do siebie elementów skonstruowaną biografią braku, nieistnienia, pustki. Ostatnio podobne wrażenie miałem po lekturze „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” Marcina Wichy.


Mariusz Szczygieł zdecydował się na zamieszczenie w „Nie ma” głośnego reportażu, pt. „Śliczny i posłuszny” o nauczycielce Ewie T., która w latach osiemdziesiątych zakatowała na śmierć swojego pasierba, a w późniejszych latach była ekspertką Ministerstwa Edukacji Narodowej. Choć Szczygieł z niezwykłą przezornością ukrył dane osobowe bohaterki, po ukazaniu się tego tekstu w 2013 roku, co dociekliwsi czytelnicy niemal natychmiast odnaleźli jej prawdziwe dane osobowe. Dlatego też Szczygieł wypowiedział się kiedyś, że choć żadnego swojego tekstu nie żałuje, to tego jednego nie podjąłby się napisać po raz drugi. Podoba mi się w „Nie ma” również to, że zainteresowanie autora „Gottlandu” losami opisywanych przez siebie ludzi, nie kończy się wraz z napisanym reportażem. I tak, po „Ślicznym i posłusznym” następuje tekst „Reportażu życie po życiu”, w którym możemy przeczytać o reakcjach na reportaż o Ewie T., o atakach, jakich doświadczył Szczygieł po jego publikacji, zwłaszcza ze strony prawicowej, która, jak to ma często w zwyczaju – opowiedziała się po stronie oprawcy, a nie ofiary. Różne są te życia po życiu reportaży – i tak na przykład po tekście „Kompot przed końcem świata” następuje epilog „List po końcu świata”. Tak, proszę Państwa, Mariusz Szczygieł nawet koniec świata zdołał(by) opisać.


„Nie ma” to rzecz w swoim gatunku znakomita. Ale czy na pewno w swoim gatunku? Jaki jest gatunek „Nie ma”? Z pewnością nie jest to książka reporterska w sensie ścisłym – to dzieło z pogranicza literatury pięknej i „non-fiction”. Reportaż doprowadzony do granic – jak w intrygującym tekście „Rzeka”, składającym się niemal wyłącznie z kropek, spod których wyłania się tragiczna opowieść, skonstruowana z fragmentów wypowiedzi bohaterki. Czytelnik otrzymuje kluczowe fakty, a reportaż musi już sobie samodzielnie dopowiedzieć. W klasycznej formie historia córki molestowanej seksualnie przez ojca zapewne nieuchronnie ześlizgnęłaby się w stronę banału. „Nie ma” to książka bardzo ważna, bo domagająca się kolejnych, nowych odczytań. Myślę, że zachowa ona swoją wagę i metafizykę, nawet gdy zdezaktualizują się jej poszczególne tematy, a wszyscy jej bohaterowie zamieszkają w innym wymiarze, czyli staną po stronie „Nie ma”. Metafizyki bowiem nie da się „zubytkować”. (Kto przeczyta zawarty w „Nie ma” tekst „Ubytkowanie”, ten zrozumie aluzję).

 

 

lubimyczytac.pl