Huczy jak w ulu - Magdalena Kiełbowicz
Autorka recenzji: Irmina Kosmala
Huczy jak w ulu, czyli opowieści „Pszczółki” Ulki
dom był lunetą dzieciństwa,
dom był skórą wzruszenia
policzkiem siostry
gałęzią drzewa
Zbigniew Herbert, Dom
Jeśli Wasza pociecha lubi czytać książki lub słuchać opowieści na dobranoc, koniecznie zapoznajcie ją z „Huczy jak w ulu” Magdaleny Kiełbowicz.
Ta wspaniała książka, w skład której wchodzi dwadzieścia pięć powiastek, zaprasza nas do niezwykłego świata ośmioletniej Uli Hernik - miłośniczki literatury, śmiesznych cytatów, dzikich zwierząt, a co za tym idzie - dyrektorki ogrodu zoologicznego, oczywiście w przyszłości.
Każda z przywołanych historii przedstawiona jest w pierwszej osobie, bo nasza „Pszczółka” z piętrowego ula tej szumnej i najważniejszej dla niej kamienicy przy ulicy Makowej, jest zarazem narratorką, jak i bohaterką przywołanych zdarzeń. A z pewnością większości z nich.
Atutem każdej z dykteryjek jest ich pokrewieństwo z rzeczywistym światem. Magdalena Kiełbowicz nie kreuje losów swojej bohaterki na wzór „Alicji z Krainy Czarów” czy „Harry`ego Pottera”. Ośmioletnia Ulka nie czaruje – ona po prostu jest czarująca. Opowiada o tym, co przeżyła, co ją bezpośrednio spotkało lub – najczęściej – o tym, co wydarzyło się w domu. Czyni to w sposób śmiały, nierzadko humorystyczny, ale i dziecięcy. Dlatego też nasze pociechy wejdą w świat Ulki bez reszty, prosząc o zakup kolejnych historii ich ulubionej bohaterki. Stanie się tak dlatego, bo ich mikrokosmos w wielu miejscach z pewnością będzie zazębiał się ze światem ośmioletniej ciekawskiej i wszędobylskiej okularniczki.
Z każdą następną z przytoczonych historii będziemy czuli – tak, tak, my również, Drodzy Rodzice – że co niektórzy członkowie rodziny Uli Hernik są spowinowaceni również i z nami. I przez ten tak prosty bądź co bądź narratorski zabieg nie raz poczujemy, jakby przed chwilą wyartykułowana przez małą bohaterkę myśl była naszą, wydobytą właśnie z zamierzchłej pamięci sprzed kilkudziesięciu laty. Bo przecież gdzieś, kiedyś też w taki sam sposób patrzeliśmy na podobne rzeczy, siedzieliśmy na taj samej gałęzi, chorowaliśmy na ospę czy mieliśmy młodszego brata. A! I wspaniałą babcię, która piekła, gotowała nasze ulubione rarytasy oraz rzucała złotymi myślami czy ostrymi ripostami jak starożytny oszczepnik piką podczas najważniejszych igrzysk.
To zazębienie mikroświata Uli z naszym oraz ze światem naszych dzieci zbrata nas z zapoznanymi przygodami i sprawi, że historie nieznanej nam dotąd dziewczynki będą przez nas nie tyle czytane, co p r z e ż y w a n e. Empatykom obiecuję niejednokrotne wzruszenie („Dziadek Franek”, „Reżim”), a wesołkom garść humoru („Czarna owca”, „Alfa i Omega”).
„Huczy jak w ulu” Magdaleny Kiełbowicz ma jeszcze wiele innych atutów. Na koniec warto zdradzić, że oprócz wciągającej, potoczystej narracji, każda z opowieści ma swój mądry „finał”, czyli pointę.
Morał sprawia, że przytoczona historia nie była napisana ot tak, dla rozrywki. Ma mądrze podsumować dane wydarzenie. Oswoić smutek, przegonić strach lub ujarzmić niepewność. Ma dać naszym dzieciom pociechę, że wszystko na świecie dzieje się po coś. Ma sens.
Każda historia z życia małej dziewczynki, jej rodziny, sąsiadów oraz przyjaciół stanowi autonomiczną opowieść, a finalne opowiadanie – na szczęście – nie zamyka w żaden sposób wieka tego słodkiego „ula”. Wręcz przeciwnie – daje nadzieję, że przygody „Pszczółki” Ulki rozrosną się z czasem w całkiem pokaźną pasiekę.