Granda w Gnieźnie - Rafał Wichniewicz
Autorka recenzji: Irmina Kosmala
Śladami niecnot naszych przodków
Niech nie myśli złodziej, że nie można i jego obrobić!
Fernando Vallejo, Błękitne dni
Pamiętam jak dziś spotkanie autorskie Rafała Wichniewicza, promujące jego najnowszą książkę Granda w Gnieźnie, które brawurowo w minionym roku poprowadził Dawid Jung, redaktor naczelny Zeszytów Poetyckich. Już w pierwszych słowach zwrócił się do zebranych licznie w MOK-u gnieźnian (wieczór autorski z dnia 16.12.2023): „Tę książkę każdy czytelnik zaczyna od końca, ponieważ posiada ona indeks nazwisk. I w zasadzie każdy się w tym momencie modli, aby jego nazwisko tam się nie pojawiło”.
Cóż, nazwisko rodowe moich pradziadków pojawiło się na kartach niniejszego dziełka aż dwukrotnie. Na nieszczęście dla nich, ale szczęśliwie dla mnie, opisane okoliczności dotyczyły włamania się lokalnych rzezimieszków do restauracji pradziadka lub napastowania gospodarzy lokalu przez podchmielonych awanturników, jak to miało miejsce w przywołanej przez Rafała Wichniewicza opowieści: „Kolejny akt dramatu rozegrał się kilka tygodni później, w czwartkowe popołudnie 25 sierpnia 1932 roku. Było około godziny 15, kiedy to do lokalu należącego do Leona Stypińskiego przy ul. Grzybowo 10 dotarła gromada gości w osobie Jana i Stanisława Mrówczyńskich z Zielonego Rynku 11, a także towarzyszącego im niejakiego Schmidta oraz Stanisława Kurczewskiego. Wszyscy świętowali imieniny Ludwika Woltera (…), który wraz z innymi zawędrował do tego przybytku w celu uraczenia się jeszcze czymś mocniejszym. Byli już wtedy „wzmocnieni”, co rzuciło się w oczy stojącej za ladą Wiktorii Stypińskiej, żonie właściciela, wobec czego odmówiono „gościom” dalszego podawani wódki i piwa. W przystępie złości jeden z kompanów rzucił butelką w stronę właścicielki lecz na szczęście chybił” (s. 371 i n.). Z dalszych informacji wynika, że owi goście opuścili lokal i udali się do kolejnego przybytku, w którym mogli się napić. Wyobraźmy sobie: skwar sierpniowego popołudnia, imieniny kumpla, impreza tak naprawdę dopiero w przedświcie! Jednak goście nie mieli czym zapłacić, w związku z czym syn właściciela, Alfons Lange, odmówił im obsługi. Wówczas spragnieni „goście” przeobrazili się w napastników: zaczęli zrzucać szklane naczynia z lady, niszczyć sprzęty i wtedy Alfons Lange chwycił za rewolwer i nie zastanawiając się oddał strzał w kierunku Mrówczyńskiego, który padł trupem.
Obiecuję, że w niniejszej książce autora Mrocznego Gniezna takich sensacyjnych opowieści znajdziemy mnóstwo.
Pobratymiec duchowy Rafała Wichniewicza w odkopywaniu historii naszych przodków, Dawid Jung, namówił mnie, abym spróbowała odnaleźć zdjęcie restauracji pradziadka Leona. Po rozlicznych poszukiwaniach – udało się! Zdjęcia przedstawiające lokal Leona Stypińskiego pochodzą najpewniej z lat 30. ubiegłego wieku. Odnalazłam je w rodzinnej piwnicy. Ukryte w jednym z albumów w starej, metalowej skrzyni, pewnie dośmiertnie by tam pleśniały, ale dzięki czyjejś wielkiej dociekliwości i mojej upartości – odnalazły się.
Granda w Gnieźnie Rafała Wichniewicza to prawdziwy wehikuł czasu. Przenosi nas w przestrzenie przedwojennego Gniezna, inkrustując niechlubne opowieści z życia gnieźnian pozyskanymi z archiwów zdjęciami oraz prześmiesznymi ogłoszeniami różnej maści, jak te:
Matrymonialne
Wdowiec lat średnich z 2 dziećmi, z własnym domem poszukuję żony, panny lub bezdzietnej wdówki z cośkolwiek majątkiem.
Ostrzegam
niniejszym wszystkich przed rozpowiadaniem fałszywych plotek o mnie i mej żonie, gdyż będę ścigać sądownie oszczerców mego honoru.
Ja w tych wielu łotrzykowskich opowieściach odnalazłam jeszcze jedno nazwisko: Nowaczyka z Żabiej. Na pewno dla nauczycieli z SP2 w Gnieźnie nazwisko to wiele mówi. W latach 30. ubiegłego wieku mieszkał tam pradziad naszego słynnego ucznia, Bronisław Nowaczyk. Rafał Wichniewicz szeroko opisał na kartach najnowszej książki swojego „ulubieńca”, niechlubnego reprezentanta Kcyńskiej Łaty, który co rusz dokonywał napadów, grabieży i oszustw. W komitywie z innymi ziomkami z tego szemranego rewiru, potrafił opędzlować z węgla cały wagon, ale także ukraść 50 kg ziemniaków, nie pogardził również przy okazji sześcioma gotowanymi jajami, nogą wieprzową czy mokrą bielizną wyjętą prosto z pralni.
Co warte odnotowania - Rafał Wichniewicz nie porzuca swoich bohaterów, bo akurat „Lech” czy inne gnieźnieńskie źródło informacji „wyschło”. Niczym rasowy detektyw wyrusza w poszukiwaniu tropu przywołanych postaci poza rejon Gniezna. Dzięki archiwalnym dokumentom śledzi i rekonstruuje ich dalsze losy. Dlatego dowiemy się, że w 1939 roku Bronisław Nowaczyk wrócił do Gniezna i jako ochotnik zgłosił się do grupy gnieźnian, która wyruszyła na odsiecz Kłecka, by tam dać odpór zbliżającym się oddziałom niemieckim. Można zaryzykować stwierdzenie, że niczym bohater poległ na polu chwały w obronie polskiej ziemi. Wcześniej jednak niechybnie musiał spłodzić syna, a ów kolejnego, by potem syn jego syna mógł uczyć się w mojej szkole, co więcej – w mojej klasie! Nie będę zdradzać w tym miejscu historii z życia D. Nowaczyka, którego uczyłam, jednak podsumowując ten wątek mogę tylko skonstatować po latach ze wzruszeniem, że w genach przekazuje się zbyt wiele…
Jeszcze innym wątkiem, który mnie zaintrygował, był w książce Rafała obszerny rozdział (ponad dwadzieścia stron krwistej opowieści!) poświęcony Florianowi Kosmali (urodzonego, na szczęście, we Wrześni). Lokalna gazeta charakteryzowała go w taki oto sposób: Gdyby Kosmala nie był bandytą, byłby zapewne doskonałym aktorem. Fortele, jakich używał świadczą nie tylko o dowcipie i pomysłowości, ale także o wybitnej „teatralności” jego usposobienia, rozmiłowanej w swych własnych kreacjach, o umiejętności zręcznego przyswajania sobie różnych cech typologicznych, o zdolności wewnętrznej niejako charakteryzacji, tworzenia złudnych pozorów i artystycznego wywiązywania się z przyjętej na siebie roli (s. 243).
Zaintrygowana „wewnętrzną charakteryzacją” oraz „złudnymi pozorami” naszego bohatera, wraz z Rafałem Wichniewiczem podążam tropem niniejszego wrzesińskiego opryszka, który aż dwukrotnie postanowił nie czekać, aż system sprawiedliwości się z nim rozliczy – i dać nogę z gnieźnieńskiego aresztu. Jego kolejna ucieczka z pewnością wprawiła policjantów w osłupienie, gdyż w areszcie nazywany był przez nich poetą, bowiem dla zabicia nudy pisał wiersze i wyglądał bardzo niewinnie. Do ich rąk w podzięce „za opiekę” trafił nawet list, którego nadawca podpisał się jako „Florek w podróży”. Przejmującym go po schwytaniu policjantom miał powiedzieć: „Przyszedłem was odwiedzić na gwiazdkę”. Natomiast podczas rozprawy nasz gagatek nie stracił rezonu i korzystając z okazji podziękował przybyłym pięknym paniom za zainteresowanie jego osobą i obdarzanie go czułymi spojrzeniami.
W swojej najnowszej książce Rafał Wichniewicz cudownie obrabia złodziei, rzezimieszków i najgorszych przestępców przedwojennego Gniezna i okolic. Wymienia ich z imienia i nazwiska, potoczyście opisując ich nieprawości oraz przywołując dalsze losy. Na ponad czterystu stronach odnajdziemy więc kilkaset nazwisk, które stworzyły antywidokówkę naszej pierwszej stolicy. Książka Rafała to kryminał non-fiction i to jest jej wielki atut.
-----------------------------------
Rafał Wichniewicz, Granda w Gnieźnie, Wydawnictwo VipArt, Gniezno 2023.