Sen o Jerozolimie - Eric-Emmanuel Schmitt
Autorka recenzji: Irmina Kosmala
Podróż po wiarę
Po co jechać? – Dość prowokacyjnym pytaniem Eric-Emmanuel Schmitt otwiera swą najnowszą książkę Sen o Jerozolimie. Jak się zaraz okaże, propozycję wyjazdu złożył mu Lorenzo Fazzini – włoski dziennikarz, pisarz i tłumacz, który obecnie pełni funkcję dyrektora wydawniczego Wydawnictwa Watykańskiego. Wycieczka, którą proponuje Schmittowi wydawca byłaby okazją do zwiedzania, spotkań z różnymi ciekawymi ludźmi oraz – przede wszystkim – asumptem do napisania zapisków z podróży.
Pragnienie kontemplacji nieznanego szybko wygrywa ze sceptycyzmem i niechęcią do pielgrzymowania i zwiedzania w tłumie miejsc, których sława przerosła najśmielsze wyobrażenie. Pragnienie, czyli chęć zaspokojenia poznawczego głodu, pustki, która tak nagle objawiła w autorze Rajów utraconych swój wielki brak. Podróż najczęściej odbywa się po coś. By odkryć, doświadczyć, poznać i zrozumieć. I tym razem jest podobnie. „Oto jak wyraża się apetyt na spotkanie: jest indywidualnym łaknieniem konkretu wyrastającym w sercu żarliwej gorliwości”.
Podróż zaplanowana zostaje bez pośpiechu, za pół roku, ale autor Ewangelii według Piłata zauważa, że tak naprawdę ona zaczęła się już dziś. Tak się składa, że w tym samym czasie Schmitt pracuje nad swą nową powieścią Ciemne słońce, której akcja toczy się w 1650 roku przed naszą erą nad brzegiem Nilu.
Wyjazd do Jerozolimy przypomina mu, jaką drogę odbył już poszukujący wiary sześćdziesięciolatek. Choć został ochrzczony, urodził się w ateistycznej rodzinie. Sąd o Bogu czy Jezusie Chrystusie został w jego rodzinnym domu zawieszony na rzecz objaśniania małemu chłopcu świata w sposób materialistyczny. Rodzice jednak postanowili zapisać syna do szkółki niedzielnej, gdzie dzięki mądremu prowadzeniu księdza Ponsa nastoletni Eric przybliżył się do wartości chrześcijańskich i przystąpił do pierwszej komunii. Ale potem znów w jego relacji z Chrystusem nastąpiła „noc ciemna”, przekształcająca jego instynktowny ateizm w świadomy merytoryczny światopogląd.
Niespodziewanie pewnej nocy chrześcijaństwo zostało mu objawione w nadzwyczajnej lekturze czterech ewangelicznych tekstów. Drugie spotkanie z Bogiem odbyło się podczas nocnej iluminacji w górach na pustyni. I tak krok po kroku, dzięki kontemplacji Pisma Św. oraz świata, przybliżał się do łaski wiary.
„Być chrześcijaninem znaczy zaakceptować tajemnicę”. Wiara jest dla Schmitta, jak dla Kierkegaarda, skokiem. Tu nie można się zastanawiać. Trzeba zdobyć się na odwagę. Z pewnością zachwyci nas ta niecodzienna pielgrzymka słynnego pisarza do Ziemi Świętej. Na pewno chwyci za serce moment epifanii przy Grobie Pańskim. A potem rozbawi do łez racjonalna konstatacja Izraelczyków dotycząca „syndromu jerozolimskiego” – „Powiedzieli mi, że załamie psychiczne jest wynikiem frustracji: wierni zbulwersowani tym, że miasto nie spełnia ich oczekiwań, na skutek głębokiego szoku mają doświadczenia mistyczne”.
Jak zatem rozróżnić, pyta strapiony pielgrzym, zaburzenie percepcji od przeżycia transcendentalnego?
To, co mnie zachwyciło w tej wędrówce „po wiarę”, to podróż śladami Chrystusa po Via Dolorosa, czyli Drodze Krzyżowej. Tak się składa, że trzeci raz w tym roku zaglądam do tekstu, w którym podejmowany jest ów motyw – opis indywidualnego doświadczenia wędrówki pełnej męki, stacja po stacji. Pierwszy raz odbyłam Drogę Krzyżową wraz Rafałem Jaworskim w jego książce Klucze do zbytniej prawdziwości. Następne wzruszające doświadczenie spotkało mnie w tomiku Sławomira Krzyśki Chwila wyciszenia. Dzisiaj na wyprawę ku przeżyciu wraz z nim swego cierpienia zabiera mnie Eric-Emmanuel Schmitt. Wzruszająca to droga, po której koniec jest zawsze obietnicą.
---------------------------------------------
Eric-Emmanuel Schmitt, Sen o Jerozolimie, tłum. Adriana Celińska, Wydawnictwo Znak Litera nova, Kraków 2024.