Ciemność - Stanisław Karolewski

Karolewski Ciemność.jpg

Autorka recenzji: Irmina Kosmala 

 

Z czego zostaliśmy ulepieni

To było pół roku temu. Podczas spotkania autorskiego Michała Kubackiego otrzymałam od jego wydawcy – Jacka „Franco” Horęzgi Ciemność Stanisława Karolewskiego. Jacek czytał moją Złudę i wiedział już, jaki gatunek literacki przypadnie mi do gustu. Nie zastanawiając się długo, ze swojej magicznej torby wyjął Ciemność. I stała się jasność! Książkę Stanisława Karolewskiego pochłonęłam w dwa wieczory, a w zasadzie powinnam powiedzieć odwrotnie: to ona mnie pochłonęła. Więc dlaczego o niej piszę dopiero dziś?

 

Zaciemnianie
W Nocie od wydawcy czytamy, że pierwsze wydanie niniejszego dzieła zostało zaopatrzone w butelkę czarnego tuszu i piórko. Następnie w Instrukcji zaczerniania dowiadujemy się, jak należy zaczerniać niniejszy tekst. Nasze indywidualne podejście do słowa pisanego nie tyle je rozjaśnia, co zaczernia. To, przyznajmy, bardzo ciekawa, oryginalna koncepcja. Do tej pory żyłam w przekonaniu, że dokonując subiektywnej interpretacji dzieła, powiększam je o swoje przeżycia, a zatem do niniejszego „życia” dodaję mu odrobinę swojego. Tymczasem Stanisław Karolewski zachęca nas do innego spojrzenia na ten proces przetrawiania czy przefiltrowywania przez nasze umysły pozyskanych informacji. Wzbogacam się nimi, otwieram na czyjś świat, ale niczego mu od siebie nie dodaję. Jedyne, co mogę zrobić z dziełem, to je „wymazać”.

Czy zdarzyło mi się kiedyś całkowicie wymazać z pamięci jakieś dzieło? Czy otarłam się o sklerozę? Oczywiście! Jednego razu przed wylotem z Polski, szybko chwyciłam z półki Podróże z filozofią w tle Michała Hellera, słusznie uznając, że zarówno tytuł, jak i autor, zaspokoją moje czytelnicze głody w czasie podróży. Zdziwił mnie co prawda w trakcie czytania fakt, że tekst w wielu miejscach został podkreślony, lecz uznałam, że książka wcześniej została komuś udostępniona. Co prawda nie lubię pożyczać komuś książek nowych, „nierozdziewiczonych” moją ręką, ale być może w tym przypadku było inaczej, myślałam niezrażona. Dopiero krótka notatka na końcu dziełka uświadomiła mi skalę mojej niepamięci. To było wstrząsające i nieprzyjemne doznanie. Czy było spowodowane zbyt zachłanną ilością pożeranych w tym okresie książek, czy może wynikiem zmęczenia umysłu lub – co najgorsze – byciem „nieuwiedzioną” poprzez ów tekst? Nie mam pojęcia. Skala zaczerniania, wymazywania, zapomnienia była jednak porażająca.

Tym razem, podążając za wskazówkami autora, postanowiłam podejść do jego tekstu podobnie. Nie wymazywać go co prawda fizycznie (nie zostałam zaopatrzona w kałamarz i pióro), a psychicznie. I teraz, po ponad półrocznym niewidzeniu się z Ciemnością, zasiadam do niniejszej recenzji, aby o niej napisać.

 

Pinokio
Zapamiętany obraz, jaki przywołuję na potrzebę niniejszej chwili z pamięci, to rozdział poświęcony Pinokiu. Wzruszyła mnie zachęta autora Ciemności, aby spróbować czytać ową egzystencjalną powiastkę od końca do początku. Od człowieka, jakim zostaliśmy ukształtowani, do drewnianego chłopca, jakim moglibyśmy się stać, gdyby nie wkodowane w nas w trakcie życia stereotypy myślenia, maniery, uprzedzenia, lęki. W procesie „resocjalizacji” stajemy się powoli „golemami”, dowiem się z niniejszej lektury tekstu. Żyjemy potem w wymodelowanym przez nas świecie z amputowaną spontanicznością myślenia i działania. Pozbawieni radości i chłonności życia. Pinokio to przestroga, kim się stajemy, gdy zanika w nas pierwotne tworzywo, czyli autentyczność.

 

Narodziny
Wstrząsającym rozdziałem były dla mnie Narodziny. Podczas czytania o wydobywaniu się okaleczonego i poparzonego – nagiego! - bohatera z pożaru kamienicy, w której stracił ukochaną, dom, wspomnienia, cały świat, na myśl przyszła mi lektura Szczygła Donny Tartt. Tylko, że w tamtej pożodze bohater co prawda również stracił ukochaną osobę (matkę), lecz i zyskał (wykradł tytułowe dzieło sztuki stworzone ręką Carela Fabritiusa w 1654 r,). Bohater Narodzin tylko traci. Dom, ukochaną, wzrok, pamięć… Ale jak powie autor w innym rozdziale: „Nowe idee rodzą się w ciemnościach naszych wnętrz, a rośliny wschodzą dopiero, gdy przykryje je warstwa ziemi”. Więc może utrata to jednak dobra droga ku temu, by coś zyskać?

 

Gra w klasy
Oczywiście całe dzieło Stanisława Karolewskiego obfite jest w różne, przeplatające się z sobą jak w grubym warkoczu młodej dziewczyny, historie. Jedne nachodzą na siebie, inne oddalają nas od przebiegu zdarzeń. Koncept obranej opowieści od razu nasunął mi skojarzenie z Grą w klasy  Cortazara. Można Ciemność czytać od początku do końca, ale można jak Pinokia – od końca. Albo wybiórczo – łączyć tytuł rozdziału z podobnym (np. Spalona kamienica ze Spaloną kamienicą II, itp.). Wszystko zależy od inwencji twórczej czytającego.

To, z czym wychodzę po kilku miesiącach „zaczerniania” dzieła Stanisława Karolewskiego, to jednak smutna konstatacja, że książka tak bogata w rozliczne opowieści o „ptaszarzach”, czyli łowcach martwych ptaków, współczesnych złomiarzach potrafiących czytać klasykę i kolekcjonować w swych piwnicach dzieła sztuki, zostawiła we mnie tak niewiele wspomnień. Pamiętam jeszcze piękno kobiet – Heleny i Ingrid. Wystawianą nóżkę do całowania i dąsy.

A, i jeszcze kultowy monolog bogini: „Przeszłam przez tę opowieść jak przez widne mieszkanie. Zostawiając za sobą rozwiany swąd perfum. Jeśli rozpoznasz drogę w tym gabinecie luster, poczujesz, które słowa były prawdziwe, a które należy zaczernić, jeśli rozpoznasz, jak mam na imię, poznasz mnie też w drżeniu liści i w ruchu gwiazd.  Jestem boginią – boginią bez oblicza i nigdy nie dowiesz się ostatecznie, czy to ja, czy jeden z tych golemów, które cię otaczają. Więc pieść jej stopy z nadzieją i czcią, że pobłogosławię cię mym spojrzeniem”.

 

---------------------------------------------------------------------------

Stanisław Karolewski, Ciemność, Wyd. Odmienne Stany Fantastyki „OdeSFa”, Brzeg 2023.