Moment niedźwiedzia - Olga Tokarczuk
Autorka recenzji: Kamila Kasprzak
Czekając na moment zmiany...
Nie będzie w tym ani krzty przesady jeśli najnowszą książkę Olgi Tokarczuk określę jako cudowną odtrutkę na dominujące narracje w Polsce, niesamowitą alternatywę rzeczywistości, której nam brak oraz filozoficzno-etyczne ćwiczenie z otwartości i współodczuwania.
Od razu jednak zaznaczę, że autorka w swoim zbiorze starszych i nowszych esejów, którym jest właśnie „Moment niedźwiedzia” nie postuluje budowy nowej utopii, co dla niektórych bardzo szybko stałaby się antyutopią, lecz stawia na wielość. Takie bogactwo interpretacji świata w którym podstawą jednak będzie głęboka empatia i tolerancja wobec innych. Jej przekaz zatem jest nie tylko społeczny czy wręcz lewicowy, ale też mocno wolnościowy, co w pewien sposób znamionują liczne podróże, oraz wpisuje się w nurt tzw. humanistyki afirmatywnej.
Przy czym wstępem i niejako aktem założycielskim jej dzieła staje się pierwszy rozdział, czyli swoista konstytucja Heterotropii – krainy zupełnie innej od znanego nam świata, której uniwersum zostaje streszczone w dziesięciu kluczowych punktach (przykazaniach?). Wśród zasad rządzących ów rzeczywistością więc znajdzie się choćby: prawo do swobodnego przemieszczania się bez paszportów, wiz i innych przeszkód (jeden świat bez granic), ewolucja nieoparta wyłącznie na darwinizmie (zamiast rywalizacji współdziałanie), rozmnażanie, które nie jest powinnością, lecz przywilejem (aby „sprowadzić” kolejnego człowieka na ziemię, to trzeba mu stworzyć warunki) czy w końcu religijność, która staje się tabu (należy stricte do prywatnej sfery).
Dla radykalniejszego lewicowego krytyka np. dwa ostatnie punkty brzmią jednak autorytarnie i ograniczająco (http://www.praktykateoretyczna.pl/index.php/pawel-kaczmarski-gorszy-swiat-jest-mozliwy/). Tyle, że zarzucając pisarce, iż stawia potencjalnym rodzicom niemal biurokratyczne i ekonomiczne wymagania, łatwo zapomnieć, że w Polsce cały czas dominuje odwrotny model, gdzie bez świeckiej edukacji seksualnej i państwa zainteresowanego jakością życia rodziców oraz dzieci – stawia się przedmiotowo na ilość nowych obywateli w niekoniecznie szczęśliwych i wydolnych materialnie rodzinach. Wizja Tokarczuk więc będzie tu raczej wspomnianą odtrutką na polską rzeczywistość i równie mocnym backlashem (odbiciem), mającym przede wszystkim zmusić do zastanowienia się nad obecnym porządkiem. Podobnie dzieje się w kwestii religii, którą autorka spychając w głębokie ukrycie, manifestuje tym samym niezgodę na jej opresyjną władzę w przestrzeni publicznej, począwszy od epatowania krzyżem w państwowych instytucjach, a skończywszy na porozumieniu polskiego kościoła z rządem i jego fatalnych skutkach dla obywatelskich swobód.
I choć w dalszej części wspomniany przeze mnie krytyk, będzie punktował dzieło Olgi Tokarczuk jeszcze w wielu miejscach, uznając je m.in. za powierzchowne i mało odkrywcze streszczenie myśli filozofów o których pisze, pozbawione lewicowej wizji społeczeństwa i krytyki kapitalizmu czy pełne banalnych oraz słabych sądów – to pozwolę sobie po raz kolejny się z nim nie zgodzić. A przywołuję ów recenzenta właśnie po to by pokazać siłę całego zbioru. Bardziej lub mniej wyrobiony czytelnik może bowiem nie znać Petera Singera lub Jane Goodall („zwierzęcy” myśliciele w rozdziale „Maski zwierząt”) albo jedynie słyszeć o feministycznej filozofce Judith Butler („Jak powstaje płeć”). Dla niego więc ten dość ogólny rys stanie się nie tylko pewnym źródłem wiedzy, ale być może zachętą do fascynującej lektury i wyprawy w obce mu wcześniej światopoglądowo rejony. Sama Olga zaś spełni tu niejako rolę pośredniczki, która w dodatku nie znudzi swoim wywodem. Owszem, problem pojawi się w przypadku wyedukowanego odbiorcy dla którego rozważania prozaiczki to „nihil novi”, ale jemu warto polecić... kolejny rozdział książki, czyli „Pliki podróżne”.
Swoją drogą, moim zdaniem to jeden z lepszych zbiorów świetnie spuentowanych anegdot wynikłych z obserwacji życia w podróży. Co ciekawe, potwierdza on nie tylko znaną maksymę, że podróże kształcą i tym samym pozwalają otwarcie patrzeć na świat, ale też fakt, że dzięki nim można jeszcze ciekawiej mówić o rzeczach ważnych. Pozostając w klimacie społecznej obserwacji rzeczywistości, więc nie dość wspomnieć iż autorka np. poddaje krytyce klasy posiadające („Nic lepiej nie określa przynależności do wyższej klasy niż robienie rzeczy bezużytecznych” w „Ogródki działkowe i pola golfowe”) czy trafnie diagnozuje państwo oparte na lęku („Władza, która w nim rządzi, odgrzeje stare animozje i resentymenty, skłóci obywateli, będzie z całą powagą odwoływać się do irracjonalnych kategorii, takich jak wiara i naród, które stworzą zamknięte, ksenofobiczne kręgi” w „Mapy lęku, czyli nil desperandum”). Jednak żeby nie było tak poważnie, w „Momencie...” są również sympatyczne i zabawne fragmenty jak choćby w części pod znamiennym tytułem „Mały stronniczy przewodnik po Polsce dla Niemców z racji wstąpienia do Unii Europejskiej” czy wcześniejszych „Plikach...”.
Mimo wszystko zdaję sobie sprawę, że nawet mniej zaangażowani lub wierni czytelnicy mogą mieć pretensje do autorki, że np. zamiast napisać kolejną powieść, po prostu zebrała teksty, które już wcześniej gdzieś publikowała, albo, że znowu np. nie zaktualizowała fragmentu o własnych odczuciach na temat pierwszej części kultowego już „Matrixa”. Tyle, że, czyż nie lepiej mieć czasami teksty ulubionego twórcy w jednym miejscu, a nie szukać ich w razie potrzeby porozrzucanych w czasopismach? I czy naprawdę wszystko trzeba uaktualniać, a nie po prostu zostawić jako świadectwo czasów? Podsumowując, osobiście wręcz uważam, że udała się Oldze rzecz niebywała. Z pomocą jak zawsze pięknego języka, weszła bowiem w sferę takiej małej publicystyki i mimo, że dość ogólnie, powiedziała swoim czytelnikom o tym co istotne. Bez nachalnej agitki, przeintelektualizowanego tonu i radykalizmu. Może to nie szczyt jej literackich możliwości, ale trafia.