Po kiju. Fotoopowiadania - Lech M. Jakób

po-kiju-fotoopowiadania 1973062013

Autorka recenzji: Irmina Kosmala

 

Sen drapieżcy

 

...Każdy dzień to odrobina życia;
każde przebudzenie to odrobina narodzin,
każdy poranek to odrobina młodości,
każdy sen zaś to namiastka śmierci...
                                             Arthur Schopenhauer

 

Sen – pomost między byciem a niebyciem. Między rzeczywistym a umarłym. Poprzez fizyczną pasywność śniącego, bliższy jest śmierci niż życiu. A gdy w dodatku śniącemu śni się zbliżająca ku niemu śmierć, to tylko śmierć snu, czyli przebudzenie, staje się prawdziwą, bo realną, rozkoszą ducha.

„Sen” - to tytuł czterdziestego czwartego opowiadania z najnowszej książki Lecha M. Jakóba, wieńczącego niniejszy zbiorek. Choć jest grudzień, bohater – zapalony wędkarz – nie może już doczekać się styczniowego wypadu na trocie. Sprawdza więc sprzęt, naprawia, przegląda zdjęcia z łowczych wypraw, wspomina. Na dłużej zatrzymuje go fotka, na której uśmiecha się, trzymając przed półotwartymi ustami haczyk na rybę. Fotografia jest na tyle sugestywna, że przybiera tej nocy podczas snu realną postać. Nasz bohater znajduje się głęboko pod wodą. Jest mu tu przyjemnie i swojsko. Czerpie radość z obserwacji bogactwa fauny podwodnych głębi. Mijają go okonie, wzdręgi, płocie, a nawet całkiem blisko stadko sytych leszczy.

Szczęśliwie, w momencie odczucia głodu, dostrzega wolno płynącą ku niemu rybkę. Gdy chwyta ją ustami, jego wnętrze rozdziera przenikliwy ból – ból ostrego haczyka wbijanego w podniebienie. W tej samej chwili czuje, jak napięta linka próbuje wydobyć go na powierzchnię wody. Już widzi dno łodzi i wygięty kij, ciągnący jego wciąż opierające się śmierci ciało…

Pojęcie „snu” nie tylko zamyka, ale również w pewnym sensie otwiera i przenika zbiorek tych niezwykle wciągających „łownych” mikroopowieści Lecha M. Jakóba. Sen – jako marzenie - osnuwa tkankę narracyjną spamiętanych przez autora anegdot, których jest zarówno bohaterem, autorem, jak i narratorem. Sen/marzenie/pragnienie o złowieniu godnej zapalonego wędkarza ryby, jest wszechobecny. Jednak musi odbyć się w klasyczny sposób: drapieżca zarzuca wędkę z przynętą, cierpliwie wyczekując swego trofea. Nie interesują go łatwe zdobycze w postaci osłabionych, zaklinowanych w pułapce odpływu ryb, nie bawi też łowienie siecią. Prawdziwy drapieżca musi o swą zdobycz zawalczyć. I choć w tej nierównej – wydawać by się mogło – walce skazany jest na zwycięstwo, okazuje się, że ryby (tudzież „okołorybne” okoliczności) potrafią go przechytrzyć.

Dzięki przeplataniu autentycznych opowieści zdjęciami, stanowiącymi dokumentację połowów autora, fotoopowieści stają się rodzajem pamiętnikarskiego zapisu pasji, której jesteśmy niejako naocznymi świadkami. Niezwykle sugestywny i pełen żaru język autora „Drapieżców” sprawia, że daleki nam dotąd świat wędkarski, staje się zmysłowy i uwodzicielski. Pewne jego historie wrosną w nas na długo.

Książka zdecydowanie dedykowana wszystkim dwunożnym drapieżcom, a wśród nich tym najgroźniejszym – kłusownikom – jak i pewnemu „żywemu trupowi” z opowiadania „Topielec”.