Ostatni bal. Listy do Agnieszki Osieckiej - Hanna Bakuła
Autorka recenzji: Irmina Kosmala
Kochana Agnieszko,
Naprawdę żałuję, że nie mogłyśmy poznać się osobiście.
Albo Ty urodziłaś się za wcześnie, albo ja za późno. Sama nie wiem.
Najnowsza książka Twojej przyjaciółki, Hanny Bakuły, przebudza moją ospałą wyobraźnię na Ciebie, szkicując niejako obrazy naszego prawdopodobnego spotkania.
Właśnie przekraczam próg Twojego mieszkania. U wejścia witasz mnie wyczekująco i radośnie, śmiało pociągając zaraz w prawo, do swojego pokoju.Następnie każesz zasiąść przy dość wąskim stoliku pełnym szpargałów.
Przez chwilę wpatruję się w powieszone na ścianie lustra pamięci, w których się pewnie co dzień przeglądasz - zdjęcia najbliższych Ci ludzi: pana Z. niebezpiecznie podobnego do Marka Hłaski, z którym zresztą swego czasu flirtowałaś, oraz swojej córki, jeszcze małej Agatki.
Ruszasz do kuchni po coś do picia. Zastanawiam się, czy Wasza gosposia, niezawodna pani Helena, poda mi osławiony kompot z jabłek, czy też zwykłą herbatę. Poczęstunek rajskim nektarem to wyróżnienie, a zarazem podział na „tych swoich” i „obcych”. Jednak herbata – w metalowym koszyczku ze srebrną łyżeczką w środku. No tak, nie ma się co dziwić. Goszczę tu przecież po raz pierwszy.
Z ciekawości siadam na drewnianym, pięknie inkrustowanym krześle i nie mam zielonego pojęcia, że nawet ono skrywa w sobie tajemnicę: schowek – na miłosne listy.
Niespodziewanie, przełamując sytuacyjny bezruch, rzucasz we mnie aurą wiecznej kobiecości, czyli jedną z poduszek podarowanych Tobie od Hanki. Jedynej, która jakoś się ostała. Tak już z Tobą jest, że nie przywiązujesz wagi do pamiątek, więc przekazujesz je dalej – i tak dryfują te Twoje osierocone skarby - na tratwach przyjaźni - „z rączki do rączki”. Przyjaźń jest w takich chwilach rzeczywiście wystawiana na próbę „podtopu”, prawdziwie dryfuje, gdy Hanka reflektuje się, że coś Ci znów z jej pamiątek ubyło – lub gorzej: gdy rozpoznaje swoje-Twoje dziełka w mieszkaniach innych ludzi. Taka już z Ciebie podła Baba. I trzeba Cię kochać pomimo. Hanka to wie.
Wracając jednak do ostałej cudem poduszki… chwytam ją w locie. Przez chwilę zastanawiam się, czy mam na niej usiąść, czy tylko popatrzeć. Siadam, a Ty parskasz śmiechem. Nie masz dziś dnia na swą Hanię, więc do bólu śmieszy Cię tak haniebne pogwałcenie jej sztuki. Masz biedaczce za złe poranny telefon, poprzez który zdążyła zalać Cię lawiną uzasadnionej wściekłości. Złożyło się bowiem, że o czwartej nad ranem, zaraz jak tylko od niej wróciłaś do siebie, nawiedził ją jakiś Chińczyk pytając o panią Osiecką. Podobno dałaś mu adres swej przyjaciółki kiedyś w pociągu mówiąc, że właśnie u niej najpewniej Cię zastanie - i to każdej porze dnia i nocy. No więc przywlókł się, nieborak, o świtaniu i został do słońca w zenicie.
Czuję, że chcesz mi o sobie coś mocnego opowiedzieć, ale rozmowa jakoś się nie składa. Nie to światło. Nie to miejsce. Nie ten czas. Znam Cię zresztą dość dobrze z utworów czy wspomnień innych ludzi. Porzucamy więc słowa. Stawiasz na drewniany stół dwa kieliszki. Pijemy do dna…, do wieczora…, wreszcie nocy, przeglądając stare fotografie, na których Ty niby z przyjaciółmi, ale jakaś osobna.
Opuszczam Twój dom nad ranem. Wracam do siebie chwiejnym krokiem. Zastanawiam się, czy zdążę wytrzeźwieć.
Aga, co to znaczy: „do siebie”?
IK