Rozpętanie - Anna Błasiak/ zdjęcia - Lisa Kalloo

Rozpetanie Anna Blasiak.jpg

Autorka recenzji: Irmina Kosmala

 

 

Obecność i obcość

 

Czytanie i rozumienie jest też szkołą wyobraźni,
a ta – próbą więzi.

                                 Antoni Czyż

 

Rozpętanie, a zatem rozsupłanie, przywrócenie, rozwiązanie, rozsznurowanie…,  a może przeciwnie - wzniecenie, stworzenie, rozpalenie, czy wreszcie: wyzwolenie? Co składa się na Rozpętanie Anny Błasiak, poznanej przeze mnie poetki w minionym roku podczas głośnego poznańskiego festiwalowego wydarzenia: Literatura do Poznania? Pytania niecierpliwią się i namnażają, gdy próbuję wejść w świat bohaterki najnowszych utworów. Z introdukcji dowiaduję się, że tytuł tomiku został poczęty w onirycznej wyobraźni najbliższej osoby Ani – Lisy. Uwięziona pandemicznym strachem ministerstwa zdrowia, trzy miesiące spędziła w domu, obserwując z angielskiego okna zmieniające się pory roku. To wtedy postanowiła sfotografować ową „grimmowską atmosferę”, dzięki czemu Rozpętanie inkrustują niezwykłe czarno-białe fotografie, podkreślające dramat, tajemniczość lub melancholię tekstów, z którymi zostały zestawione, tym samym sugestywnie je dopowiadając. Lisa Calloo pozwala sobie na twórcze eksperymentowanie: od zdjęć o dużej głębi ostrości, poprzez rozmycie tła (ang. blur effect), jak i oświetlenie w sposób kontrastowy.

Rozpętanie tworzą dwa języki: polski i angielski. Dwa obrazy: liryczny i fotograficzny. Dwa światy: polski i angielski. Dwie duchowe przestrzenie: obcość i wykluczenie ze swojskością i  wymuszoną tolerancją. Ów fizyczno-psychiczny dualizm powoduje ciągłe szarpanie się w połowiczności:

 

In a one horse open sleigh. Nigdy nie byłam w domu rodzinnym na Święta,
odkąd się przeprowadziłam. Nigdy nie byłam w domu rodzinnym na Święta,
odkąd tu przyjechałam. Nigdy nie byłam w domu rodzinnym na święta, od-
kąd wyszłam z szafy. Tęsknię. Nie przynależę do TYCH Świąt, do Pierwszego
 i Drugiego Dnia Świąt. Wiatr.

                                    (Wigilia nr 34)

 

Powracająca niczym natarczywy refren epifora uwypukla, rzecz jasna, znaczenie powtarzanej frazy. Autorka świadomie posłużyła się zarówno nią, jak i wielkim kwantyfikatorem, aby wzmocnić przekaz, wywołując przy okazji rezonans w umyśle czytelnika. Trzykrotnie powtórzone zdanie brzmi już nie tylko jak smutna konstatacja, lecz z każdym następnym wersem urasta w wyrzut, pretensję, krzywdę.

 

Nawigując wśród poszczególnych fragmentów tekstów zdobywam nowe informacje. Bohaterka oprowadza mnie po świecie swojego dzieciństwa. Podobnie jak ja ma krótko przystrzyżoną grzywkę, lubi czerwień i granat, odważnie eksperymentuje ze światem, tnąc na przykład wygrzebaną z ziemi dżdżownicę na kawałki (ja ponadto tego obłego skąposzczeta wkładałam do ust i wygrywając z kuzynem zakład przeżuwałam niczym żelki), dokonuje pierwszych prób rozpoznania. Jednak przez rodzinę, społeczeństwo, państwo zostaje wrzucona w rolę. Na zdjęcie maski, sukienki, wyjście z szafy, przyjdzie jeszcze czas.

Zwyczajna baśń to dla mnie osobliwa chwila spotkania. Grimmowska opowieść przywołuje skojarzenie z Czerwonym Kapturkiem i złym wilkiem, który we współczesnej wersji trzyma koszyczek ze słodyczami, mami, wyprowadza ze słońca do ciemnej, wilgotnej pieczary. Niepokoi mnie ów epitet nadany tytułowi. Czy to aby naprawdę jest „zwyczajna” opowieść, przydarzająca się każdej niewinnej istocie? Czerń i biel. Żar słońca i chłód ciemności. Znów poetka ustawia w kontrze do siebie światy. Nadaremnie w nich szukać będziemy kolorów, refleksów. Wszystko zostanie podporządkowane zasadzie opozycji – jak na zdjęciach  Lisy Calloo, Ewentualnie, dla łaknących metaforycznych wrażeń, pozostawi nam ich rozmytą postać: rozszarpując czy gubiąc przez czas, a może niechęć pamięci.

Osobne miejsce w tej niezwykłej reminiscencji zajmuje babcia Kazia. Wraz z bohaterką wspomnień zastanawiam się, jak wyglądałoby ich spotkanie po latach milczenia, wyobcowania, niebycia. Jak babcia zareagowałaby na inność bohaterki, jej odmienność? W przywołanej ewokacji pozostaną raptem obrusy i serwetki – pejzaże ściegów i haftów – zbyt odległym językiem tworzone.

 

 

(…) Twoje koronki – zapętlone, niecierpliwe. Łączą mnie z tobą. Przywiązu-
ją, wiążą. Palcami czuję ostry czubek twojej igły. Jak kiedyś ty, z trudem
nawlekam igłę.

                                (Haft)

 

Pozostają tylko sfastrygowane pytania retoryczne: „Czy swój manifest kobiety napisałaś igłą? Czy byś mi o tym powiedziała, gdybym zdążyła zapytać?”.  Przy takiej próbie nawiązania dialogu odbiorca przeżywa całą sytuację szczególnie mocno, ponieważ niejako bezpośrednio w niej uczestniczy, podsłuchuje, staje się świadkiem. Tym mocniej dzięki temu ujawnia się siła retorycznej persfazji „rozpętanej” poezji Ani. Jej heroiczność i moc przekazu. Bo pojąć ją oznacza odczuć, a odczuć to przecież współuczestniczyć…

 

 

Duża szafa w pokoju,
dławiąca zieleń drzwi.

Mniejsze szafki opróżniane w furii
zaraz przed wyjściem do szkoły.

Szafa u rodziców w sypialni
duchota matczynego porządku.

Garderoba w przedpokoju,
przesuwanie pór roku po szynach.

Shafe, pełen skarbów almer.
Jego bolesne opróżnianie lata później.

Ruchniónka zatrzaśnięta jak
stare pamiętniki, pożółkła jak listy.

Szpiniô spuchnięta od sekretów,
krzycząca coraz głośniej.

Niewietrzony Schrank, wreszcie otwarty.
Oddech.

                             (Wyjście z kaszubskiej szafy)

 

-----------------------------------------------------------------------

Anna Błasiak, Rozpętanie, Wydawnictwo Stowarzyszenie Pisarzy Polskich oddział w Łodzi, Łódź 2024.