Listy starego diabła do młodego - C.S. Lewis
Mój drogi Krętaczu…
Chciałbym Ci piekielnie podziękować za Twe moralne porady, których mi tak chętnie i życzliwie udzielałeś, co do mojego postępowania w sprawie C. S. Lewisa, tego parszywego robala na ciele mojej diabelskości.
Mój Stryju, czas najwyższy ku temu, by niestety pewną okrutną prawdę z siebie wykrztusić. Dławi mnie ona od dawna i kusić po nocach nie daje. Otóż, ta wymieniona powyżej człowiecza karykatura, przechytrzyła nas nieziemsko. Nie dość, że oszukała mnie, samego diabła, to jeszcze swoją publikacją wyśmiała i poniżyła również i Ciebie.
Ale od początku. Razu pewnego znudziło mi się szeptanie ludziom „do ucha” i naraz jakiś czort mnie podkusił, by przybrać ludzką postać - intelektualisty. Pomysł wydał mi się i genialny, i zabawny. W ten sposób chciałem zbliżyć się do pacjenta. Intencja, przyznaj, sama w sobie zacna, acz ryzykowna – teraz to wiem…
Odbywałem więc przy porannej kawie codzienne pogawędki z Lewisem. Wydawało mi się, że z każdym dniem przybliżam go do czeluści piekielnych. Z pasją wykładałem mu bowiem na temat moralności poza moralnością (wiesz - o tym, jak nas zasady etyczne ograniczają, otępiają, a przede wszystkim usypiają). Szczypałem go co dzień słowami, biłem po twarzy argumentami, że piekła nie ma, a jeśli nie ma zła… to i o Boga trudno. No bo jeśli Bóg istnieje, to skąd zło? Skąd zło? Raz nawet zaprowadziłem go do kościoła – wyobrażasz sobie, jakie to poświęcenie z mojej strony i jaka odwaga. A wszystko dla wyższego dobra – naszego! Zło, Stryj sam przyzna, to też dobro – kwestia perspektywy. We współczesnym świecie relatywizmu wszystko jest kwestią perspektywy. Dobra nasza! Ale do rzeczy. W kościele było zimno, pusto i martwo. Czuliśmy to obaj. Udolnie sprawiłem, że pacjent źle się tam czuł i chciał jak najszybciej stamtąd wyjść. Jednak przetrzymałem go na koronkach do ostatniego „amen”, aż ścierpł. A jak się przy tym nudził, aż miło było patrzeć. Nuda to synonim grzechu. W czasie nudy człowiek zdolny jest do najpiękniejszych bezeceństw. Ale co ja tam będę Stryja pouczał. Sam Krętacz najlepiej o tym wie.
Pamiętam Twoje zacne pouczenia na temat zdobycia dusz poprzez przyjemności, hedonizm, materializm. Jeszcze tego samego dnia udaliśmy się więc na piwko i strzeliliśmy sobie jedno, drugie, trzecie… aż nam, to znaczy mu się film urwał. Triumfowałem, gdy pewnego razu powiedział mi, że czuje uchodzący w niebyt czas i w związku z tym dla nikogo go już nie znajduje.
Aż zacierałem z uciechy ręce. W taki sposób zawsze przeprowadzałem rozgrywkę słowną, by moje przekonania stały się jego wnioskami.
O, gdybym wiedział, jaki obrót przyjmą te nasze deliberacje! Pewnego dnia Lewis spóźnił się na nasze spotkanie. Coś wspomniał o złym śnie, a ja wiedziałem, że to zakochanie. Tak, doskonale pamiętam Twoje nauki. Ten stan emocjonalny też może być nam przychylny… wystarczy tylko miłość zamienić w pożądanie i wpoić pacjentowi, że ten stan będzie utrzymywał się wiecznie. Gdy zapał przygaśnie, pacjent pomyśli, że się odkochał. W tym przypadku nie było jednak mowy o przygaszeniu pożądania, ponieważ ów człowiek wykazywał niebywałą wstrzemięźliwość. Nazwał to „szacunkiem dla płci przeciwnej” i na sugestie typu: „Ciesz się życiem i ciałem, póki ponętne, drżące i gorące!” – uśmiechał się i serdecznie klepał mnie po plecach.
Szczerze mówiąc, byłem przekonany, że prędzej czy później zakochanie mu minie. A tymczasem ta szelma uśpiła moją diabelską czujność. Nie dość, że Lewis zaprosił mnie na swój ślub, to jeszcze poprosił, abym był mu świadkiem. Nie będę opisywał, co było dalej, bo to nieistotne. Chcę tylko donieść, że jakimś sposobem podczas weselnej uczty jego parszywe ręce wykradły trzydzieści jeden listów spisanych przez Czcigodnego Stryja do mnie i teraz każdy już może je przeczytać w postaci „Listów starego diabła do młodego”.
Pozostaję wstrząśnięty i zdruzgotany
- Twój siostrzeniec Irmin Kosmaliusz,
zwany pieszczotliwe Piołunem
PS Jeśliby Stryj przypadkiem usłyszał, że owe listy podczas wesela ja sam po pijaku publiczne odczytywałem, uniżenie proszę tymże plotkom absolutnie nie dawać wiary. Są bowiem wśród nas tacy, którzy nam źle życzą.